sobota, 10 maja 2014

Rozdział I - Krwawe zakończenie lata

"Dla jednych śmierć jest końcem wszystkiego, 
dla mnie jest dopiero początkiem..."


Faith

"Jest piętnaście minut po szóstej. Pogoda wyjątkowo nam dziś dogadza, chociaż meteorolodzy ostrzegają przed groźnymi burzami, które mogą przejść przez Winston-Salem w okolicach popołudnia. Wciąż nic nie wiadomo o parze studentów, którzy wczorajszego wieczora zaginęli przy granicy Dębowego Lasu. Przypominamy, iż dwa tygodnie temu zostało tam znalezione ciało turysty. Detektyw Smith twierdzi, iż…"
Machając ręką na oślep, udało mi się w końcu uciszyć niebywale denerwujący głos speakera. Jeżeli dobrze zrozumiałam było dopiero kilkanaście minut po szóstej i dlaczego niby moje radio miałoby się samo włączać? W szczególności, że go nawet nie posiadałam.
Otworzyłam oczy, aby upewnić się, czy aby na pewno obudziłam się we własnym łóżku.
— Cholera. — wyszeptałam, na wpół przytomna.
Jak się okazało, nie tylko łóżko nie było moje. Byłam w całkowicie innym domu, co naturalnie nie wróżyło niczego dobrego. Powolutku zaczynałam zastanawiać się nad ubiegłym wieczorem, ale to było jak walka z wiatrakami. Jedyne co nawiedzało moją głowę w obecnej chwili to pulsujący ból w okolicach skroni, połączony z zawrotami.
Podniosłam wzrok, aby mieć lepsze spojrzenie na sytuację. Cały pokój był utrzymywany w dość ponurej i pesymistycznej atmosferze. Ściany pokryte były granatową farbą, a na podłogę zdobiły panele z drogiego, ciemnego drewna. Prawdopodobnie z hebanu. Gdzieniegdzie dało się dostrzec najprzeróżniejsze ornamenty typu plakaty, czy też obrazy. Sądząc po słabej jakości oraz po obecności sztalugi w pokoju, były one wynikiem twórczości właściciela domu. Wszystko pasowało do siebie jak pięść do nosa, ale jak widać nie każdy rodzi się z gustem. Zwieńczeniem całej tej katastrofy była stara gitara bez strun, leżąca w koncie i gramofon, który jak dobrze zauważyłam nie miał nawet igły.
Dyskretnie zrzuciłam z siebie cienką kołdrę, którą jeszcze przed chwilą byłam przykryta, po czym zaczęłam rozglądać się za swoimi ubraniami. Trudno było cokolwiek zlokalizować, zważywszy na to, iż przypuszczalnie przeszło tędy wczoraj tornado. Lub tsunami, nie byłam do końca pewna.
Kiedy już znalazłam stosik bezładnie złożonych ubrań, pierwsze co zrobiłam wygrzebałam z kieszeni kurki telefon komórkowy. Musiałam w końcu sprawdzić, czy ktoś się przypadkiem za mną nie stęsknił. I faktycznie, kilkanaście nieodebranych połączeń i cztery nowe wiadomości dość jasno sugerowały, że byłam bardzo pożądana dziś w nocy. Odpuściłam sobie sprawdzianie któż też był taki niecierpliwy i wróciłam do ubierania.
W międzyczasie usłyszałam delikatne skrzypnięcie łóżka, na co momentalnie skrzywiłam się w niesmaku. Ostatnie czego teraz potrzebowałam  do zwieńczenia tego, i tak już świetnego poranka, było wymyślanie wymówek, dlaczego wymykam się o świcie jak zwykła prostytutka.
— Dzień dobry. — podniósłszy głowę, chłopak uśmiechnął się szeroko.
Dobrze, że nie był byle kim. Przynajmniej z wyglądu. Wysoki, dość dobrze zbudowany. Blond włosy, średniej długości i duże zielone oczy. Z pewnością miał w sobie coś urokliwego.
Postanowiłam, jednak, nie przedłużyć naszej małej pogawędki, dlatego nawet się nie odwróciłam, licząc, że to go trochę ostudzi.
— Bardzo w to wątpię, ale skoro tak twierdzisz. — odpowiedziałam pogodnie i ironicznie zarazem.
Moja riposta nie zrobiła jednak zbytniego wrażenia na chłopaku, gdyż jego pewność siebie i nietypowa swoboda ani na chwilę go nie odstępowały.
— Dobrze spałaś? — wyszeptał wdzięcznie, wychodząc spod pościeli.
Na wpół nagi, bo miał na sobie jedynie białe bokserki, podszedł do mnie od tyłu, ustami muskając okolice szyi.
— Widzę, że Ci mało. — stwierdziłam rozbawiona, odsuwając się od niego. — Ale niestety, przyjemności już się skończyły.
Chłopak wyraźnie zmieszany i zdezorientowanym moim zachowaniem, usiadł na krześle przy biurku, gorliwie się we mnie wpatrując. Widocznie nie wyraziłam się zbyt jasno i jeszcze nie zrozumiał. Mimo wszystko, postanowiłam dać za wygraną i nie wyprowadzać go z błędu. Nie miałam na to ani czasu, ani siły, ani ochoty.
— Wczoraj… — zaczął powoli, unosząc charakterystycznie brwi.
— Tak, było całkiem nieźle. — wyręczyłam go, nie okazując jednakże zbyt wielkich emocji.
Cofnął głowę, jakby nieco urażony brakiem entuzjazmu z mojej strony, na co tylko wzruszyłam ramionami.
— Powinieneś zobaczyć teraz swoją minę. — uśmiechnęłam się spode łba. — Poczekaj, Ty chyba nie…
Zmarszczył gniewnie czoło i kompletnie zażenowany sytuacją, zaczął krążyć po pokoju bez żadnego celu.
— A więc jednak. — kontynuowałam. — Liczyłeś na coś więcej, czy tak?
— Szczerze mówiąc to tak. I wybacz, jeżeli jestem trochę zaskoczony Twoją reakcją.
Nie mogłam się powstrzymać i cichutko parsknęłam śmiechem.
— Chyba, że to taka gra wstępna. — dokończył euforycznie.
— Kochanie, ja nie mam czasu na żadne wstępy. Pewnie i tak już jestem spóźniona. — spojrzałam raz jeszcze na wyświetlacz telefonu, który wskazywał teraz piętnaście minut do godziny siódmej.
Tom, bo tak miał na imię jak się później okazało, trochę mnie zaskoczył swoimi oczekiwaniami co do nas. Nie sądzę, abym dawała mu jakiekolwiek podstawy do takowego myślenia, więc nic nie mogłam na to poradzić, że biedaczysko sobie coś ubzdurało.
— Widocznie źle to zrozumiałem. — wypalił, powstrzymując się przed podniesieniem głosu. — Bywa.
Zastanawiało mnie kogo chce bardziej rozerwać na strzępy. Mnie, za urażenie jego męskiego ego, czy może siebie samego, za bycie kompletnym kretynem. Podejrzewam, że mimo wszystko mnie, ale na wszelki wypadek postanowiłam tego nie sprawdzać.
Z przemyśleń wyrwał mnie dzwonek telefoniczny. Spojrzałam ukradkiem, aby sprawdzić kto to. Crystal. Przyjaźniłyśmy się odkąd tylko sięgam pamięcią. Właściwie, była jedyną znaną mi osobą, która mogła wytrzymać ze mną dłużej niż kilka godzin. A ja z kolei tylko ją byłam w stanie w pełni zaakceptować i co najważniejsze, nie wkurzała mnie, jak większość ludzi w tym mieście. To  dość zabawne, bo jest moim dokładnym przeciwieństwem – nieśmiała, dość skryta, zawsze myśląca racjonalnie i działająca rozsądnie. Trzeba jednak przyznać, że jest bardzo atrakcyjną dziewczyną. Długie, blond włosy, które w połączeniu z dużymi, błękitnymi oczami sprawiały, że miała niemałe powodzenia u płci przeciwnej. Jej oczywiście te rzeczy nie były w głowie. Czekała bowiem na tego jedynego. Ponadto była dość wysoka, prawie taka jak ja i dosyć kształtna, ale nie gruba.
— Słucham? Gorąca linia. — zaśmiałam się do słuchawki.
— Faith, nareszcie! — krzyknęła. — Od wczoraj do Ciebie wydzwaniam.
Powinnam chyba przygotować się na długie kazanie. Wolałam nie wstrzymywać oddechu.
— Przepraszam, byłam… — spojrzałam na Toma. — zajęta. Jeśli wiesz co mam na myśli.
— Błagam, oszczędź mi takich szczegółów. Po prostu wracaj do domu jak najszybciej!
— Co się dzieje? Znów pomyliłaś rodzaje RH? Dobrze wiesz, że nie tolerujesz grupy B.
— Zabawne. — wycedziła. — Twoja ciotka ciągle wypytuje gdzie jesteś. Pojawiła się już nawet teoria, że zaginęłaś jak te dzieciaki z wczoraj. Przy okazji, znaleźli ich ciała w rzece.
— Martwi? — spytałam bezmyślnie.
— Nie, Faith. Żywi. — jej głos nienaturalnie kipiał sarkazmem. — Oczywiście, że martwi.
— Hej! Sarkazm to moja zabawka. — skarciłam ją.
— Mówię poważnie, pośpiesz się. Za dwadzieścia minut pod Twoim domem. A i Faith, nie przesadź ze śniadaniem. Nie zjedz nikogo.
— W ogóle nie wiem o czym Ty mówisz. — uśmiechnęłam się sama do siebie, zaraz potem się rozłączając.
Poprawiłam długie, lekko falowane, ciemnobrązowe włosy, po czym spojrzałam w niewielkie lustro, wiszące tuż  przy drzwiach wyjściowych. Znalezioną w torebce kredką do oczu, poprawiłam nieco makijaż. Ubrana w zwiewną, czarną sukienkę, która idealnie podkreślała moją szczupłą sylwetkę, jak i kobiece kształty, zarzuciłam skórzaną kurtkę na ramiona. Przez telefon Crystal, o mało co zapomniałam o obecności Toma.
— A więc, do widzenia. — powiedział nieśmiało. — I dla jasności, mam na imię Tim.
— Naprawdę? — autentycznie zaskoczona, zmrużyłam oczy. — Powinnam była sobie to zapisać.
— I tak nie sądzę, aby to coś pomogło. — zaśmiał się nieswojo.
— W porządku. —westchnęłam. — Nie wiem jak Ty, ale ja nie lubię zbyt długich i ckliwych pożegnań, także bywaj, Tom.
Pomachałam ręką, po czym wyszłam za drzwi.
— To znaczy Tim. — wróciwszy, poprawiłam specjalnie przekręcone wcześniej imię chłopaka.
Pięć minut później stałam na podjeździe, wyczekując aż ktoś łaskawie pojawi się na horyzoncie. Zabawne, że akurat teraz na ulicy nie było ani jednej żywej duszy. W momencie, w którym najbardziej tego potrzebowałam. Dopiero po jakimś czasie z domku naprzeciwko wyszedł mężczyzna w średnim wieku. Sądząc po drogim garniturze, w jaki był ubrany strzelałam, iż był dość zamożny. A co za tym szło, nie mógł jeździć byle czym. Nie myliłam się. Nagle pojawiło się światełko w tunelu. Szedł prosto w stronę sportowego, czerwonego Porsche. Okazja wręcz nie do przepuszczenia. Może to jednak nie był taki beznadziejny dzień, jak myślałam.
— Cudnie.
Mężczyzna siedział już w samochodzie, kiedy pojawiłam się tuż przed maską. Oparłam się o nieskazitelnie wypolerowaną blachę, bacznie obserwując jak mężczyzna się piekli. Zaczął krzyczeć i gestykulować, okazując swoje zbulwersowanie, aczkolwiek postanowiłam szybko ukrócić jego męki. Jeszcze biedak dostanie palpitacji i dopiero nam się narobi. Nie miałam czasu na żadne uprzejmości , musiałam skorzystać ze skrótu. Obeszłam pojazd dookoła, po czym pewnie zaszłam od strony kierowcy, z impetem otwierając drzwi. Facet był w niemałym szoku, a jego mina była wprost bezcenna. Chwyciłam mocno za jego ramię, zmuszając go do opuszczenia pojazdu. Skupiłam się tylko na jego wypłowiałych, piwnych oczach.
—Zrobimy to tak: oddasz mi grzecznie kluczyki, po czym wrócisz do domu i… — przerwałam, zauważając, że nosi obrączkę. — i jeżeli żona zapyta, powiesz, że sprzedałeś samochód. Jak myślisz, złapie się na to?
Mężczyzna pokiwał głową i pokornie wykonał wszystko to, czego zażądałam, zaczynając od oddania kluczyków do samochodu.
— Pięknie. — powiedziałam, triumfując w duchu.
Wsiadłam do wozu, ustawiając odpowiednio lusterko. Zdumiewające jak proste to było. Chyba potrzebuję nowych wyzwań.
Przekręciłam kluczyk w stacyjce, po czym wyjechałam na ulicę, która prowadziła prosto do głównej drogi. Plan był następujący: dom, prysznic, szkoła. Miałam tylko kilkanaście minut nim show się rozpocznie. W międzyczasie musiałam zatrzymać się jeszcze na małe co nie co. Desperacko potrzebowałam świeżej krwi, a więc trzeba mi było improwizować. 


Avalon



Każdy rok szkolny zawsze przynosił coś nowego. Oczywiście, nie mowa tu tylko i wyłącznie o masie prac domowych czy uczeniu się do późna w nocy, czego nawiasem mówiąc i tak nie miałam w zwyczaju robić. Nowy rok oznaczał nowe przygody, doświadczenia i imprezy. Wszystko to brzmiało znacznie bardziej interesująco niż siedzenie z nosem w książkach. Zresztą z każdym kolejnym rokiem powoli zbliżałam się do moich dwudziestych pierwszych urodzin, tym samym do jednej z najważniejszych decyzji w swoim życiu. Skrzywiłam się lekko. Na razie mi się nie śpieszyło. Nie do tego. W tej właśnie chwili siedziałam w samochodzie zaparkowanym przed szkołą, czekając w napięciu na chwilę, w której będę mogła opuścić ten przeklęty pojazd. Powoli, od niechcenia, przekręciłam głowę w prawą stronę dotykając policzkiem zimnej szyby. Pogoda nie była sprzyjająca. Niebo było już praktycznie szare. Ostatnia, pojedyncza chmura sunęła powoli w stronę słońca, ostatecznie zasłaniając sobą promienie słoneczne. W każdej chwili mogła pojawić się burza. Tak jak tutaj. Leniwie zerknęłam na zegarek założony na ręku, przeklinając w myślach. „Pięknie, mam tylko dziesięć minut, a muszę jeszcze zapalić.” Wymacałam w tylnej kieszeni paczkę Marlboro, uśmiechając się nieznacznie. Głód nikotynowy dawał o sobie znać, a ja jak głupia już od pięciu minut siedziałam w miejscu. Właściwie na co ja do cholery czekam? Raczej nie na pokrzepiające słowa pożegnania. Spojrzałam z ukosu na osobę siedzącą od strony kierowcy. Na oko, około czterdziestopięcioletni mężczyzna o krótkich, teraz już tracących swój blask - ciemnobrązowych prawie czarnych włosach, wyostrzonych rysach i co najmniej trzydniowym zarostem. Jego wzrok pozostawał pusty i utkwiony w bliżej nieokreślonym punkcie. Zmarszczone czoło dodawało mu lat. Ojciec. Wdowiec. Thomas Ozera, proszę państwa. Zacmokałam starając się zwrócić na siebie uwagę.
— Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkadzam? — spytałam sarkastycznie. Chciałabym dłużej móc posiedzieć w tym przepełnionym ciszą pomieszczeniu i twoim niezwykle frapującym towarzystwie, jednakże powinnam już dawno być w środku — wskazałam palcem na budynek szkoły — Śpieszę się — dodałam z naciskiem.
Jakby na potwierdzenie słów, położyłam rękę na klamce. Chwilę później poczułam na ramieniu delikatny dotyk. Drgnęłam — zawsze tak reagowałam. Chwilowe zdziwienie ustąpiło miejsca niechęci, więc równie szybko otrząsnęłam się. Jednym zręcznym ruchem strząsnęłam jego dłoń z miną, która mówiła, że lepiej dla niego żeby to się więcej nie powtórzyło. Mina numer siedem. Ostatnio często używana... nawet zbyt często. Westchnął jedynie, wbijając się mocniej w fotel. Czego on się właściwie spodziewał? Miałam nadzieję, że niedługo zmęczą go te ciągłe podchody i przestanie się starać. W końcu to mu najlepiej wychodziło. Potrząsnęłam głową na boki. Nie mogę teraz o tym myśleć. To należy do przeszłości, a mnie obchodzi tylko teraźniejszość. Przynajmniej w jakimś minimalnym, ledwie zauważalnym stopniu. Potrzeba zapalenia stała się nagle nie do zniesienia. Muszę szybko przejąć inicjatywę, bo inaczej będę tu siedziała jeszcze przez jakiś tydzień.
— Zdajesz sobie sprawę, że Ellie mogła mnie podwieźć? Sama też mogłam to zrobić — syknęłam. Czułam jak palce u rąk zaczęły robić się niebezpiecznie ciepłe. Brak kontroli nad emocjami dawał się we znaki. Nie należy denerwować kogoś o żywiole ognia, bo może to przynieść przykre w skutkach konsekwencje.
— Tak, istotnie — odrzekł nad wyraz spokojnie. Chyba nie zdawał sobie sprawy jak blisko jestem od podpalenia mu włosów na głowie. — Nie mniej jednak, chciałem mieć pewność, że faktycznie tu dzisiaj dotrzesz — oznajmił poważnie.
No tak, jedyne czym on się martwi to moja zakichana edukacja. Prychnęłam. Może faktycznie gdyby nie on, w tym momencie razem z Ellie balowałybyśmy w Bourbon Corner, pijąc kolorowe drinki z domieszką krwi. Jednak nie wszystko jeszcze stracone. Momentalnie na mojej twarzy pojawił się diabelski uśmiech, a palce trochę ochłonęły. Nie dam mu się już więcej sprowokować, co więcej nie dam już mu nawet takiej okazji. Postawiłam na swój ironiczny uśmieszek. Ojciec czując co się święci otworzył buzię chcąc kontynuować swój wywód, ja jednak uciszyłam go skinieniem ręki.
— Daruj sobie — spojrzałam na niego z politowaniem wysiadając z samochodu.
Mocno trzasnęłam drzwiami i skierowałam swoje kroki w kierunku szkoły. Dało się jeszcze słyszeć jego nawoływania, jednak nie miałam zamiaru do niego wracać. Wracać, rozmawiać, w ogóle przebywać z nim. Po dłuższej chwili usłyszałam odgłos zapalanego silnika i pisk opon. Odwróciłam się akurat w momencie, kiedy czarne BMW znikało za jednym z sąsiednich budynków. Może dla osoby postronnej zachowywałam się jak jakaś rozkapryszona nastolatka, ale bynajmniej. Ktoś kto nie znał sytuacji nie powinien mnie w ogóle osądzać. A jak ona się przedstawiała? W skrócie, po śmierci matki, ojciec przestał się mną interesować, a teraz nagle stał się wzorem rodzica, jednocześnie oczekującym ode mnie wybaczenia. Żałosne. Dłuższa? Matka została zamordowana. Osiem lat temu miały miejsca tajemnicze ataki. Wiele hybryd w tym czasie zostało brutalnie zabitych. Winne były wampiry, które zresztą mocno zaprzeczały jakoby miały z tym coś wspólnego. Niepojęte, jak po czymś tak okrutnym można się jeszcze bronić. Chodź zasiało się we mnie ziarno niepewności. Wszystko było takie oczywiste, a jednocześnie tak niepasujące. Westchnęłam ciężko. To nie były chwile na takie przemyślenia. Koniec końców po śmierci matki, ojciec mocno się załamał. Codziennie wieczorami, a czasem i nad ranem upijał się do nieprzytomności. Miałam wtedy raptem dziesięć lat i byłam skazana na widoki, których do dzisiaj nie zapomniałam. Kiedy w końcu udawało mi się go wypchnąć do pracy, zabierałam się za porządkowanie miejsca libacji alkoholowej. Kuchnia pękała w szwach od pustych butelek Jacka Daniel'sa i innych równie wytrawnych specyfików. Czułam się jakbym to ja była jego rodzicielką, a on moim nieznośnym dzieckiem. Praktycznie sama się wychowałam, przez co mój charakter zmienił się diametralnie. Nie byłam już tą samą dziewczynką, która kiedyś z zamiłowaniem zbierała kwiatki na łące i bawiła się lalkami. Przyjęłam motto „Umiesz liczyć, licz na siebie”. I tak też robiłam. Egoistyczna postawa została we mnie tak mocno zakorzeniona, że do dzisiaj martwię się tylko o własny kark. Nie dopuszczam do siebie ludzi, właściwie kompletnie ich ignoruję. Jedyną osobą, której towarzystwo toleruję jest właśnie Ellie. Rok temu, a może i trochę wcześniej ojciec w końcu stanął na nogi. Przy każdej nadarzającej się okazji przepraszał mnie za swoje jak on to mawiał niemoralne? Karygodne poczynania. Nie ważne było jak pięknie by to ujął w słowa, nic nie zmieni przeszłości. Nie wymażę sobie tych piekielnych wspomnień, a do wybaczenia mi daleko. Jedynym plusem sytuacji było to, że ojciec we wszystkim mi ustępował, jakby nie chciał narazić się na jeszcze większy gniew z mojej strony. Nawet mnie to bawiło, niemalże czułam empatię. Niemal. W moim mniemaniu zasłużył, cholernie zasłużył na takie traktowanie. Niech poczuje jakie to zajebiste uczucie gdy ktoś kogo kochasz odgradza się od ciebie murem, kiedy najbardziej go potrzebujesz. Dlatego ja już nigdy nie pozwolę sobie by mi na kimś zależało. Nie chcę nikogo kochać. Wierzę w miłość, to prawda, ale jakie to ma znaczenie? Nie dam się już więcej zranić, nie okażę słabości. Prędzej czy później i tak to wszystko by się skończyło. Przecież nic nie trwa wiecznie, prawda? Zaśmiałam się cicho pod nosem. Czy aby na pewno? Jeszcze tylko trzy lata i może zmienię zdanie. Sięgnęłam do kieszeni spodni po zapalniczkę i papierosy. Jednym płynnym ruchem wytrząsnęłam z paczuszki upragniony przedmiot, wkładając go między wargi. Z wyuczoną już gracją podpaliłam go, zaciągając się mocno. Tak mała rzecz, a daje mi tyle ukojenia i pozwala zachować resztki zdrowego rozsądku. Nie śpieszyło mi się do środka. Właściwie postanowiłam olać akademię. Czegóż to co ciekawego mogłabym się dowiedzieć na apelu powitalnym? Usłyszeć ciekawskie pytania profesor Harper, gdzież to w tym roku byłam na wakacjach, tym samym zaczynając swój długi i niezwykle nudny wywód, o pięknej gospodarce w tym miejscu. Lubiłam profesorkę bo dawała niejasne wrażenie dobrej ciotki, ale jak to i w tym przypadku bywa, co za dużo to nie zdrowo. I tak jeszcze się z nią pomęczę gdy wejdę do klasy.
— Zdajesz sobie sprawę, że palenie szkodzi zdrowiu? — usłyszałam za sobą ociekający sarkazmem głos.
Zaciekawiona odwróciłam głowę, stając na wprost nieznanego mi chłopaka. Moją uwagę od razu przykuły jego oczy. Bladoniebieskie jak lód. Hebanowe, krótkie, starannie ułożone włosy —
z pewnością dużo czasu zajęło mu dojście do takiej perfekcji. Jego strój był mniej oficjalny. Jeansy i biała koszula z rozluźnionym krawatem, uzupełniały jego nonszalancką postawę. Nie dało się zaprzeczyć jego atrakcyjności, a także ewidentnej nutki tajemniczości. Coś co dziewczyny lubią najbardziej i nawet chłód bijący od jego osoby, nie zniechęcił by żadnej z nich. Może nawet bardziej by je przyciągał. Dodajcie jeszcze do tego ten kpiący uśmieszek na twarzy i macie przed sobą męską wersję królowej śniegu.
— Zbyt seksowne to także nie jest — jego głos przywrócił mnie na ziemię.
Moje czekoladowe tęczówki cisnęły w niego piorunami, jednak on tylko szerzej się uśmiechnął. Widocznie sprawiało mu to jakąś chorą satysfakcję. No proszę, trafiłam na aroganta. Ale nie z takimi sobie radziłam, a jego zaczepny tekst nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Znam swoją wartość. Przewróciłam tylko leniwie oczami, zaciągając się papierosem, po czym zaczęłam wydmuchiwać kółeczka z dymu. Jakby od niechcenia poprawiłam swoje długie loki w odcieniu kawy. Pomimo pokazu obojętności, byłam lekko zaciekawiona kim jest i czy naprawdę jest taki na jakiego wygląda. Był na to chyba tylko jeden sposób, mianowicie postanowiłam wykorzystać moje dodatkowe zdolności. Chwila skupienia i powinnam się wszystkiego dowiedzieć, zwykle tak to działało. Jednak w tym przypadku nie poczułam nic... absolutnie nic, jakby był wyprany z emocji. Ale to niemożliwe prawda? Chyba, że...
— Miło się rozmawiało, a raczej prowadziło monolog, ale muszę już lecieć. W końcu nie chcę swoim spóźnieniem, popsuć dobrego, pierwszego wrażenia — mrugnął do mnie porozumiewawczo na pożegnanie i zostawił samą. Dopiero po chwili otrząsnęłam się z szoku, uporządkowując swoje sprzeczne emocje. „Akurat! Jakby mu naprawdę zależało czy się spóźni. Z góry widać, że ma to gdzieś i pewnie nawet nie wejdzie na salę gimnastyczną.” W takim razie czemu poszedł? Na bank wyczuł, że starałam się go skontrolować, a kiedy mi się nie udało, zostawił mnie bez żadnego wyjaśnienia. Chciał żebym czuła się zmieszana, chciał żebym okazała zainteresowanie jego osobą. Idiota. Z taką myślą, wywaliłam niedopałek i rzuciłam ostatnie spojrzenie na swój strój. Bordowa bluzka na ramiączka, czarna, skórzana kurtka, opinające jeansy i pięciocentymetrowe, czarne szpilki, pewnie wpakują mnie w kłopoty, ale czy to kiedykolwiek mnie powstrzymywało? Niechętnie przekroczyłam próg budynku. Niech zabawa się zacznie.



Faith

Droga do domu powinna zająć zaledwie kilka, może kilkanaście minut. Zatrzymałam się, dosłownie na chwileczkę, na pobliskiej stacji benzynowej, aby wrzucić coś na ząb. W środku było cicho, wręcz głucho. Nie było nikogo poza dwoma kasjerami i facetem, grzebiącym w stosie gazet. Podeszłam do półeczki z napojami, rzucając okiem na niezdecydowanego gościa za mną. Starałam się stwarzać pozory zwyczajnej, absolutnie przeciętnej klientki.
— Pomóc pani w czymś? — usłyszałam głos z drugiej strony.
Odwróciłam się, patrząc przez ramię na chłopaka, który na oko mógł mieć z dwadzieścia pięć lat. Może ciut więcej.
— Dziękuję, myślę, że sobie poradzę. — odprawiłam go ciepłym uśmiechem.
Pokiwał głową od niechcenia, jakby robił łaskę światu, że w ogóle ze mną rozmawia. I wtedy mnie olśniło.
— W zasadzie, to jest jedna rzecz. — wypaliłam nagle, zatrzymując go w pół drogi.
Podeszłam bliżej, aby swobodnie móc stanąć z nim twarzą w twarz. Zmierzył mnie wzrokiem i zaraz potem jego mimika diametralnie się zmieniła. Oblizał dolną wargę, wrzucając na usta szelmowski uśmieszek, który pierwotnie miał mnie chyba uwieść. Pozwoliłam mu tak właśnie myśleć, choć prawdę mówiąc był z lekka odpychający.
— Jestem w pracy. — wycedził przez zaciśnięte zęby, wskazując na swojego kolegę po fachu, który zaciekle obserwował nas zza lady.
Mrugnęłam do niego uspokajająco, rozglądając się na boki.
— Co tam jest? — spytałam, wskazując na wąski, długi korytarz.
— Tam? Toalety i zaplecze, ale…
— Cii. — położyłam palec na jego spierzchniętych wargach, aby przestał wreszcie mówić.
Chwyciłam go pewnie za ramię i oboje zniknęliśmy w długim korytarzu. Kopniakiem otworzyłam pierwsze lepsze drzwi, które okazały się prowadzić wprost do męskiej toalety. Teraz on przejął inicjatywę. Zamknął drzwi z impetem, najwidoczniej już nie przejmując się możliwością zostania przyłapanym. Przesunął suwak w drzwiach, zamykając nas w środku, po czym podszedł do mnie. Jego lepkie ręce od razu powędrowały pod moją sukienkę. Wystarczy – pomyślałam. Odepchnęłam go aż pod drzwi, co początkowo wywołało małe zaskoczenie na jego twarzy. Niedługo potem z powrotem wyszczerzył zęby, w nadziei, że teraz nadeszła moja kolej.
— Widzę, że lubisz na ostro.
— Nawet nie wiesz jak bardzo. — przytaknęłam, po czym spojrzałam w jego zielonkawe oczy. — Nie krzycz. Nie poczujesz żadnego bólu, obiecuję. Po wszystkim zapomnisz, że cokolwiek się wydarzyło.
Skończywszy mówić, bez zastanowienia  zbliżyłam twarz do jego szyi. W uszach słyszałam tylko i wyłącznie śpieszne bicie jego serca, a wzmocniony zapach krwi, jaki poczułam, kiedy moja twarz znalazła się wystarczająco blisko jednej z jego żył, był wprost nie do wytrzymania. Bez opamiętania zatopiłam kły w jego ciele, jakbym była w pewnego rodzaju hipnozie. Dopiero kiedy poczułam, że ilość wyssanej krwi jest wystarczająca, aby chwilowo zaspokoić mój apetyt, oderwałam się od chłopaka. Wyrwałam dwa papierowe ręczniki i przyłożyłam do jego świeżej rany, której sama byłam sprawczynią.
— Możesz odejść. I jak mówiłam, zapomnisz o tym incydencie, zaraz po tym jak wyjdziesz przez te drzwi.
Pokiwał posłusznie głową, nie mówiąc nic, po czym po prostu wyszedł, zostawiając mnie samą. Oparłam się o umywalkę, spoglądając w zabrudzone kurzem lustro. Ogarnęłam włosy z twarzy i ochlapałam ją kilkoma kroplami zimnej wody. Odczekałam jeszcze pięć minut i również wyszłam z łazienki. Po drodze minęłam się z tym samym gościem, którego miałam przyjemność spotkać przy wejściu. Właściwie to on był moim początkowym kandydatem do wspólnego śniadania. Jego mina, kiedy wychodziłam z męskiej toalety wyrażała dosłownie więcej niż tysiąc słów. Przechodząc obok kas, pomachałam jeszcze „nowemu przyjacielowi” na dowidzenia i opuściłam budynek. Ledwie to zrobiłam, a mój telefon znów dał o sobie znać.
— Tak, Crystal, już jadę. Zajmij się czymś w międzyczasie. Poszydełkuj, albo coś. — zaśmiałam się i od razu, nie czekając na żadną odpowiedź z drugiej strony, rozłączyłam się.
Wyobraziłam sobie jak wkurzona musi być Crystal, więc czym prędzej wsiadłam z tą wizją do samochodu i pomknęłam wprost do mojego domu, gdzie miałyśmy się spotkać jakieś dwudziesta minut temu.
[…]
Z lekkim opóźnieniem, aczkolwiek w końcu dotarłam na miejsce. Wyszłam z samochodu, dobrze wiedząc jaka będzie reakcja zniecierpliwionej Crystal, która nie tylko musiała na mnie czekać, ale i kryć mnie przed nadopiekuńczym wujostwem. Prawdopodobnie do końca życia jej się nie wypłacę, a ona z pewnością nie omieszka przypomnieć mi tego kilka tysięcy razy w tym tygodniu. Zdziwiłam się jednak, kiedy zobaczyłam, że dziewczyna siedzi w czarnym volkswagenie, który przecież do niej nie należał. Oczywiście, jeżeli czegoś nie przeoczyłam. Jej szoferem okazał się być sam Eric Pearson. Oboje, kiedy tylko mnie spostrzegli wyszli z pojazdu z takim pośpiechem, jakby zobaczyli ducha.
— Nareszcie. — zaskakująco spokojny ton Crystal trochę mnie zrelaksował. — Myślałam, że już się nie pojawisz.
— Wybacz, ale kolejka w restauracji ciągnęła się niemiłosierne. — wzruszyłam ramionami, badawczo spoglądając na Erica, który właśnie do nas podszedł.
Był starszy o rok, ale podobnie jak my był jednym z Mieszańców. Należał do grupy Gammy, czyli Ziemi. Nie wiedziałam o nim za dużo, nigdy tak naprawdę nie rozmawialiśmy. Zawsze otaczała go jakaś dziwna, nieprzenikniona aura tajemniczości, co prawdę mówiąc dodawało mu jeszcze większego uroku. Był wysoki i dobrze zbudowany, ale z pewnością nie był typem mięśniaka. Jego niebiesko-zielone oczy pozwalały w sobie tonąć z niebywałą łatwością. Człowiek tracił wtedy całą kontrolę nad samym sobą i zatracał się w nich. Poza tym miał krótkie, nieco rozczochrane jasnobrązowe włosy i delikatny zarost na twarzy. Wszystkiego dopełniał fakt, iż Eric był Brytyjczykiem z krwi i kości, a więc adoratorek oczywiście nie brakowała. Nie wiedziałam tylko, czy lecą na niego przez ten akcent, czy przez ten hipnotyzujący uśmiech.
— Twoja przyzwoitka? — spytałam, z nieukrywanym rozbawieniem. — Jest urocza.
Eric spojrzał na mnie z zapytaniem, ale szybko zrezygnował i spuścił wzrok, szukając czegoś na ziemi. Najwidoczniej poczuł się onieśmielony.
— Potrzebowałam podwózki, a Eric był na tyle miły, że zgodził się mnie poratować.
— Tak, to wiele wyjaśnia. — pokiwałam głową z aprobatą, zagubiona gdzieś we własnych myślach.
Zupełnie nieświadomie ignorowałam przyjaciółkę i  cały czas wpatrywałam się w Erica, który wydawał się nieco zażenowany sytuacją i miałam wrażenie, że desperacko szukał byle pretekstu, aby kulturalnie się ulotnić. Zaczynałam utwierdzać się w przekonaniu, że nie przepada za moim towarzystwem.
— Będę się już zbierał. Spotkamy się w… — chciał wykorzystać chwilę niezręcznej ciszy i czmychnąć, ale przerwał mu telefon Crystal.
— Przepraszam Was. — dziewczyna odeszła kawałek dalej i odebrała.
Postanowiłam spożytkować tę niepowtarzalną okazję i porozmawiać z nim. Musiałam dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat, odkąd okazało się, że łączy go z Crystal jakaś relacja. Lepiej dmuchać na zimne.
— A więc, Ty i Crystal, co? Nie spodziewałam się tego po niej. Zawsze miałam ją za świętoszkę, a tu proszę. — papugując go, oparłam się o maskę czarnego samochodu.
Zareagował dość normalnie, dokładnie tak jak się spodziewałam. Zaśmiał się cicho, kręcąc głową w taki sposób jakby miał do czynienia z dzieckiem z przedszkola.
— Tylko się przyjaźnimy. Nie musisz się martwić. — odparł poważnie, po czym włożył ręce do kieszeni swojego płaszcza. — Może nie będziesz musiała mnie znosić zbyt często.
— Nie martwię się. — wzruszyłam od niechcenia ramionami. — Po prostu jestem ciekawa, to wszystko. Plus, próbuję podtrzymać rozmowę. To się nazywa uprzejmość.
— Rozumiem. — uśmiechnął się. — To zaszczyt, że ktoś taki jak Ty postanowił być uprzejmy i to dla mnie.
— Haha. — wymusiłam sztuczny śmiech, dając mu lekkiego kuksańca w ramię.
— I już po uprzejmości. — drażnił się.
— Powiedz jak to jest, że nigdy nie widziałam Cię na naszych spotkaniach? — podejrzliwość w moim głosie przeraziła nawet mnie.
Nagła zmiana tematu nie spodobała się Ericowi. Jego mina zrzedła, oddech nieco przyśpieszył i nawet na mnie nie spojrzał.
— To długa historia. Nie chcę Cię nią zanudzać. Poza tym, jestem pewien, że masz na głowie poważniejsze problemy niż moja frekwencja.
Chłopak migał się od odpowiedzi, jak tylko mógł. Był przy tym kulturalny i taktowny, choć podejrzewałam, że tak naprawdę chciał dać mi do zrozumienia, żebym trzymała się swoich spraw. Postanowiłam jednak nie odpuszczać tak łatwo.
— Mamy przecież czas. — zachęciłam go szczerym uśmiechem. — Chyba, że to ściśle tajne i objęte tajemnicą państwową. Wtedy rozważę wycofanie się.
Eric odwrócił się powoli, ewidentnie sprawdzając, czy nikt nas nie obserwuje i stanął naprzeciw mnie. Jego spojrzenie było nad wyraz poważne i przerażająco chłodne. Tym razem nie krępował się kontaktu wzrokowego. 
— "Gdybym Ci powiedział, musiałbym Cię zabić." Czy coś w tym stylu. — wyszeptał niczym jeden z tych psychopatów z filmów klasy B, po czym na jego twarzy znów zagościł łagodny uśmiech.
Przyjrzałam mu się dokładnie, korzystając z okazji, iż nasze twarze dzieliły teraz zaledwie centymetry. Pomimo pozorów, które nieugięcie próbował stwarzać, nie przestraszyłam się. Może to śmieszne, ale jego oczy mówiły same za siebie. Widziałam w nich dobro. Jakkolwiek żałośnie to brzmi.
— Już jestem. Wszystko w porządku…? — chwilę napięcia, na szczęście, przerwała Crystal.
Oboje spojrzeliśmy w jej kierunku, synchronicznie przytakując na zadanie pytanie.
— W porządku. — odpowiedzieliśmy jednocześnie, nawet na siebie nie patrząc.
[…]
Godzinę później siedziałyśmy razem z Crystal w moim samochodzie pod szkołą.
— Ten facet jest dziwny, nie ufam mu. — powtórzyłam chyba po raz dziesiąty, oddechem parując szybę.
— Faith, Ty nie ufasz nikomu.
— I z reguły mam rację.
Crystal westchnęła teatralnie, w ogóle nie kryjąc swojego zmęczenia ów tematem. Uważała, że znów uroiłam sobie coś w głowie i teraz niczym maniaczka będę drążyła tę sprawę, dopóki ktoś – według niej – nie ucierpi.
— W takim razie, może powiesz mi co się wydarzyło rano? Tym razem nieco konkretniej.
Spojrzałam na nią tak, jakby mnie uraziła jakąś niebłahą obelgą.
— To nic takiego, już Ci mówiłam. Po prostu nie chcę, żebyś się koło niego kręciła, to wszystko. Zwłaszcza teraz, kiedy dochodzi do tych niewytłumaczalnych ataków.
— Eric to po prostu miły i słodki facet. Nie sądzę, żeby był zdolny skrzywdzić chociażby zwykłą muchę, a Ty wysnuwasz jakieś bezsensowne teorie, prawdopodobnie już założywszy, że jest seryjnym mordercą, który tylko czeka na odpowiedni moment, żeby poderżnąć nam gardła i wyssać z nas każdą kropelkę krwi. Wydaje mi się, że za dużo czasu spędzasz na zagłębianiu się w historię naszej rasy, Faith. Te czasy już minęły. Odpuść.
Po raz pierwszy, od niepamiętnych czasów, brakowało mi słów. Crystal była zbyt łatwowierna, zbyt naiwna, ale nigdy nie sądziłam, że dożyję dnia, w którym ogarnie ją tak duża nieroztropność?
— Najwyraźniej Ty i ja mamy różne definicje "słodkości". — wymusiłam z siebie odpowiedź, po chwili otępienia.
Blondynka wzniosła oczy do nieba.
— Tak czy inaczej, dziękuję bardzo za troskę. — zaśmiała się serdecznie i otworzyła drzwi ze swojej strony. — Ale jestem już duża i poradzę sobie.
— Przypomnę Ci to, kiedy znów będą Cię musiała ratować. I coś mi mówi, że okazja ku temu nadarzy się prędzej niż później! — krzyknęłam za nią, ale ona już tego nie usłyszała.
Drzwi zamknęły się i Crystal zniknęła w końcu w tłumie uczniów, którzy posłusznie maszerowali do szkoły w celu uczczenia inauguracji nowego roku szkolnego. Ja, natomiast, miałam swoje prywatne sposoby na świętowanie takich okazji jak ta właśnie. Odpaliłam samochodów bez zastanowienia i skierowałam się wprost do Bourbon Corner, gdzie miałam nadzieję nie tylko oblać tak ważne wydarzenie jak rozpoczęcie roku, ale i uspokoić się po zatrważających wydarzeniach z poranka.


Avalon


Czy to na pewno dobry pomysł? To pytanie zadawałam sobie już od rana, ale ciągle nie dostałam satysfakcjonującej odpowiedzi. Stałam właśnie pod drzwiami klasy, w której już od dobrych dziesięciu minut wychowawczyni zapewne omawiała najważniejsze sprawy w tym roku, a także wypytywała uczniów o wakacyjne przygody. To bezsensu, powtarzałam. Odpuściłam już akademię, po jakie licho iść na lekcje organizacyjną? Zapewne dostanę ochrzan i szlabanik już na wejściu. Ostatecznie gdy do moich uszu doszedł dźwięk perlistego śmiechu Ellie, stwierdziłam, że może nie będzie tak źle. Bezceremonialnie otworzyłam drzwi na oścież i jak gdyby nigdy nic, nieco powolnym krokiem wkroczyłam do sali stukając obcasami.
— Dziękujemy, pani Ozera, że zaszczyciła nas dziś panienka swoją obecnością, a teraz proszę w ciszy zająć swoje miejsce — odparła chłodno, na dzień dobry Pani Harper.
Obrzuciła też mój strój oceniającym spojrzeniem, wznosząc oczy ku niebu. Cyniczny uśmieszek zawitał na mojej twarzy i wolnym krokiem podążyłam do swojej ławki, która czekała już na mnie pusta. Każdy miał swoją, pojedynczą ławkę, a jeżeli ktokolwiek chciałby się przesiąść to wiedział, że u mnie miejsca nie zagrzeje. Siedziałam praktycznie na samym końcu pod oknem z dobrym widokiem na boisko, a obok mnie siedziała Ellie. Przechodząc obok puściłam jej perskie oko i usiadłam na swoim, bardzo nie wygodnym, krześle. Można by pomyśleć, że stęskniłam się za tym miejscem. Przejechałam dłonią po drewnianym blacie stolika, gdzie wyryte były moje inicjały. I tak pewnie nigdy nie wymienią tych ławek, więc przyszłe pokolenia powinny wiedzieć kto tu gościł.
Przez całą lekcję, praktycznie nie słuchałam tego co Pani Harper ma do powiedzenia, bo czy to naprawdę takie ważne jaki nauczyciel odszedł na emeryturę? Starałam się przypadkiem nie ziewnąć, ale było to trudne zadanie. Gdy lekcja już prawie dobiegła końca, ktoś zapukał do drzwi, powodując przebudzenie połowy klasy, która drzemała sobie w najlepsze. Łatwo było przysnąć przy jakże spokojnym, nużącym głosie Pani Harper. Profesorka na chwilę przerwała swój nudny monolog i z gracją baletnicy podeszła do drzwi otwierając je tylko w połowie, tak by klasa nie widział kto stoi na zewnątrz. To tylko zwiększyło zainteresowanie uczniów. Nawet ja rzuciłam krótkie spojrzenie w kierunku drzwi, ale usprawiedliwiałam się tym, że nic ciekawszego się nie działo. Nie miałam nawet siły powiedzieć Ellie o moich planach. Po wyczerpującej chwili nauczycielka odsunęła się od drzwi i z wielkim uśmiechem zwróciła do nas.
— Mam dzisiaj zaszczyt powitać nowego ucznia. Dopiero co przeniósł się do nas z Los Angeles. Proszę o serdeczne powitanie — Christian Valmont.
Przez chwilę odebrało mi mowę. Do klasy wkroczył właśnie już dobrze znany mi chłopak. Dokładniej ten arogancki dupek sprzed szkoły. Te same starannie ułożone włosy, luźne ubranie, smirk na twarzy i... nie. Ale oczy... oczy były jakieś inne. Stalowoszare? A to niespodzianka. Może mi się wtedy pomyliło? Nie, takiego spojrzenia się nie zapomina. Skarciłam się w myślach, za takie wnioski, ale nie mogłam zaprzeczyć, że coś się w nim zmieniło. Jakby bardziej się zamknął, o ile to w ogóle możliwe. Nie próbowałam już na nim swoich mocy, bo nie chciałam żeby się zorientował. Przybrałam znudzoną postawę i starałam się nawet nie patrzeć w jego stronę, tylko na moje, pomalowane na bordowo, paznokcie. Dało się słyszeć podniecone szepty dziewcząt, które cóż krótko mówiąc uwielbiały świeże mięsko, a dawno nie było tutaj nikogo wartego uwagi. Wszystko im się przejadło. Żałosne. Doszedł do mnie też szept Ellie „Niezły jest”, ale udawałam, że tego nie słyszę. W tym momencie Pani Harper ochoczo zachęcała Christiana do opowiedzenia czegoś o sobie, ale ten tylko skromnie odmówił, tłumacząc, że nie jest zbyt interesującą osobą. Jego głos choć w stosunku do nauczycielki wydawał się miły, ja jako ekspertka na szczeblu uczuciowym jak i emocjonalnym, wiedziałam, że to jedynie przykrywka i tak naprawdę nasz drogi kolega po prostu ją spławia. Mimo iż nie podnosiłam wzorku znad ławki, czułam jego palący wzrok na sobie, ale nie dałam po sobie nic poznać. Gdy dzwonek nareszcie zadzwonił, szybko wyskoczyłam z ławki i jak najszybciej skierowałam swe kroki się do wyjścia. Niestety nie dane było mi opuścić pomieszczenia.
— Moja droga, mogłabyś zostać jeszcze na chwilę? — dotarł do mnie głos profesorki.
„Pięknie, teraz czeka mnie godzinna tyrada na temat mojej nieodpowiedzialności”— pomyślałam. Ellie posłała mi wspierające spojrzenie, szeptem przekazując że poczeka przed szkołą i wyszła z klasy. Niechętnie ruszyłam w stronę odwrotną od wyjścia, starając się ukryć fakt, że mój entuzjazm do tej rozmowy był tak wielki jak liczba dotychczasowych kochanków Pani Harper. Łatwo się domyślić, że wynik ten był zerowy. Nauczycielka nie roztrząsała się nad moją postawą, właściwie całkowicie ją ignorując i od razu przeszła do sedna sprawy jak to miała w zwyczaju.
— Skoro postanowiłaś nie uczestniczyć w akademii, znalazłam sposób byś mogła się jakoś zrehabilitować — uśmiechnęła się tajemniczo.
Od razu pożałowałam, że nie uciekłam z budynku jak tylko ojciec odjechał. W końcu dostałam odpowiedź na swoje pytanie. Wejście do tej klasy to był cholernie zły pomysł. Znałam panią Harper na tyle dobrze, by dokładnie wiedzieć co ma na myśli używają słowa „rehabilitacja”.
— Czy byłabyś tak dobra i oprowadziła Christiana po szkole?
Nie zmylił mnie jej niewinny głosik. Byłam świadoma, że nie było to pytanie, ani prośba. Ona po prostu tego oczekiwała, a ja nie miałam prawa tego odrzucić ani nawet się zastanawiać. Rzuciłam chłopakowi krótkie spojrzenie. Stał z boku i byłam prawie pewna, że stara się dosłyszeć strzępki naszej rozmowy. Typowe.
— Ależ oczywiście, to dla mnie sama przyjemność — odparłam, z wymuszonym na twarzy uśmiechem.
Tak naprawdę nie byłam tym zachwycona bo miałam nadzieję, na szybką ucieczkę ze szkoły i gdybym tylko mogła już dawno wyskoczyłabym przez okno. Nie będąc całkowitą pesymistką, dojrzałam plus tej nieciekawej sytuacji — nareszcie dowiem się kim jest tajemniczy przeciwnik papierosów.
— Panie Valmont, proszę na słówko
zaprosiła do siebie ręką chłopaka.
Podszedł do nas, z jak już zdążyłam zauważyć, firmowym uśmieszkiem i zaciekawionym spojrzeniem. Nie potrafiłam go wyczuć, ale było jasne jak na dłoni, że wie do czego zaprowadzi ta rozmowa i z pewnością nie miał nic przeciwko takiemu obrotowi spraw.
— Pragnę Ci przedstawić, Avalon Ozera — poklepała mnie po ramieniu.
I właśnie wtedy, w ciągu sekundy jego postawa diametralnie się zmieniła. Uśmiech opuścił jego twarz, zostawiając grymas niezadowolenia, spojrzenie stało się jeszcze bardziej zimne niż to w ogóle możliwe, ciało spięło się nieznacznie, a ręce... dałabym sobie głowę uciąć, że przez chwilę tak je ścisnął, że pobladły mu knykcie. — Panna Ozera, oprowadzi cię po naszej skromnej placówce — mówiła dalej, nie zdając sobie sprawy ze zmiany jaka zaszła w Christianie.
— Obejdzie się — jego głos niczym nie przypominał tego, którym mnie uraczył przed szkołą. Chłód jakim mnie obarczył, mógł spokojnie przeciąć lody — Nie chciałbym robić kłopotu — dodał po chwili już z nieco cieplejszą nutką do nauczycielki, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
— Ależ to żaden kłopot, kochaneczku. Prawda, Avalon? — zaznaczyła wyraźnie moje imię.
Szybko przeanalizowałam sytuację. Za karę za opuszczenie apelu i spóźnienie, miałam oprowadzić po szkole nowego kolegę z klasy, który okazał się być tym samym dupkiem, którego poznałam rano. Z nie znanych mi na razie powodów, jego stosunek do mnie z czarującego zmienił się na odstraszający i mam nie jasne wrażenie, że mnie wręcz nienawidzi. „I jak tu się nie zgodzić?” Pomyślałam, z nutką ironii.
— Prawda — powiedziałam ostatecznie, mierząc go spojrzeniem.
On odwzajemnił się tym samym, ale na usta wprowadził wymuszony uśmiech, najwyraźniej nie chcąc niepokoić profesorki, naszym wrogim stosunkiem. Jak zwykle ona nic nie zauważyła, tylko klasnęła w dłonie, zabrała torebkę z biurka, a przed wyjściem podeszła jeszcze do mnie na tyle blisko by Christian jej przypadkiem nie usłyszał.
— I następnym razem, proszę się przyzwoicie ubrać — odwróciła się do chłopaka, dodając — Miłej zabawy — i wyszła zostawiając nas samych.
Na początku tkwiliśmy w kompletnej ciszy nadal nie odrywając od siebie wzorku. Przymrużyłam powieki. To była nasza mała walka. Kto pierwszy odwróci wzrok, ten przegrywa. Po pięciu minutach zdałam sobie sprawę z tej jakże idiotycznej sytuacji i zamknęłam oczy, zaciągając się powietrzem. Potrzebuję zapalić, pomyślałam. On uznał, że wygrał ten pojedynek, więc od razu poczuł się pewniej.
— Słuchaj, będę tak dobry i opowiem jej potem jaką to macie wspaniałą szkółkę, a ty odpracowałaś swoją karę należycie mnie oprowadzając, w dodatku z nienagannym zachowaniem. A teraz każde może iść w swoją stronę — oznajmił, ze słyszalnym jadem w głosie i jakby nigdy nic skierował się w stronę drzwi.
Parsknęłam śmiechem.
— Ewidentnie nie znasz profesor Harper na tyle żeby myśleć, że uwierzy w taką bajeczkę. Ja i nienaganne zachowanie? Proszę cię. Zresztą jestem prawie pewna, że potem wypyta woźnego czy nas w ogóle widział — założyłam rękę na rękę.
Było prawdą, że nie chciałam dostać kolejnej kary, ale byłam także ciekawa jego wrogiego zachowania. Zmierzył mnie sceptycznym spojrzeniem, oceniając moją prawdomówność. Ostatecznie zaśmiał się sztucznie pod nosem.
— Oj, Ozera, bo jeszcze pomyślę, że tak Ci zależy na moim towarzystwie — uśmiechnął się sarkastycznie. — Bo widzisz mi na twoim... niekoniecznie — przeciągał powoli sylaby — Zresztą jestem bardzo przekonujący — dodał i szybko zniknął, zanim zdołałam przetworzyć usłyszane informacje.
Zostałam sama w klasie. Co przed chwilą miało miejsce? Kretyn mnie perfidnie spławił, a to nie zdążyło mi się jeszcze nigdy. I czy on właśnie nazwał mnie per Ozera? Wiele pytań kłębiło się w mojej głowie, ale nie znałam na wszystkie odpowiedzi. A jedyną osobą, która mogła mi ich udzielić był właśnie on... Valmont. W tej chwili jedną rzeczą jaka mogła mi pomóc był papieros i kurs na Bourbon Corner. Nadjeżdżamy. Z taką myślą wyszłam z klasy, głośno trzaskając drzwiami.


Faith


"Wciąż nie wiadomo jak doszło do morderstwa Caroline Hunter, bibliotekarki z Winston-Salem. Policja jest wciąż w trakcie dochodzenia, które…"  — z poirytowaniem wyłączyłam radio, nieco przyśpieszając na drugim skrzyżowaniu. To już kolejna tajemnicza sprawa, od której policja umywa ręce, twierdząc, iż wykracza to poza ich kompetencje. Być może mieli rację. Być może to, co stało za tymi morderstwami nie jest człowiekiem.
Na szczęście drogi były dziś wyjątkowo przejezdne. Na miejsce dotarłam za niecały kwadrans, co przy normalnych warunkach drogowych byłoby więcej niż niemożliwe. Zaparkowałam samochód tuż przed barem, na miejscu, które właściciel lokalu ustanowił swoim własnym. Dodajmy, iż nielegalnie. Wysiadłam z wozu, trzaskając ostentacyjnie drzwiami, co zwróciło na mnie uwagę Erica, który pojawił się na parkingu dosłownie znikąd. Początkowo udawałam, że go nie dostrzegam, w duchu licząc na to, iż po prostu się mienimy, bez zbędnej wymiany zdań. Błąd. Nie minęła chwila, a kontem oka dojrzałam jak podchodzi bliżej.
— Wagary? — spytał spokojnie, uśmiechając się jednoznacznie.
— Mogłabym zapytać o to samo. — odparłam, starając się być jak najżyczliwsza. — Ale wiesz co? Nie zapytam.
Dając jasno do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana rozmową na jakikolwiek temat, opuściłam towarzystwo chłopaka, podążając w stronę baru. W końcu po to tu przyjechałam. Żeby zalać się w trupa.
— Poczekaj! Co z Tobą? — krzyknął za mną, ewidentnie zaskoczony moją nagłą zmianą nastroju.
Zaśmiałam się bezgłośnie, przystając.
— Co ze mną? — odwróciłam się w jego stronę. — Nic. Po prostu nie mam dziś ochoty na pogawędki, Eric. I wydawało mi się, że Ty też nie. Przynajmniej tak to odebrałam z naszej porannej rozmowy. Wróć, kiedy zmienisz zdanie.
— Właśnie dlatego tu jestem. Nie mogłem nic powiedzieć, Crystal była zbyt blisko. Istniało ryzyko, że może nas usłyszeć, a im mniej ludzi wiem, tym lepiej.
Zmarszczyłam czoło, wpatrując się w Erica z niedowierzaniem, ale i z nęcąco ciekawością zarazem.
— I mam uwierzyć, że mnie chcesz powiedzieć? Cóż, słucham więc. — zachęciłam go, już żywszym tonem. — Co jest tak ściśle tajne, że nikt nie może się dowiedzieć.
— Spytałaś czemu nie uczęszczam na spotkania...
— Wiem o co zapytałam. Do rzeczy, proszę. — ponagliłam.
— Śmiej się jeżeli chcesz, ale to coś w rodzaju rodzinnej przysięgi. Nie mogę Ci wyjaśnić wszystkiego, tak jakbyś sobie tego życzyła. Przynajmniej nie teraz. Wiedz tylko, że mam swój powód, więc proszę Cię, nie drąż tego tematu, bo sprowadzisz na siebie kłopoty.
— Żartujesz sobie ze mnie? — spytałam pełna powagi. — To jakiś żart, tak?
Eric nie powiedział nic, ani słowa. Po prostu spojrzał na mnie z nadzieją, że zrozumiem i  w końcu przytaknę.
— Może orientujesz się, czy ja też mogłabym złożyć taką przysięgę? — zmrużyłam oczy. — Bo wiesz, osobiście uważam, że te spotkania są cholernie nudne.
— Wyczuwam ironię. — odrzekł zrezygnowany, wciąż wpatrując się we mnie intensywnie.
— I słusznie. — kiwnęłam głową. — Eric, to Twoja sprawa. Nie musisz mi nic mówić. Praktycznie się nie znamy, więc dlaczego miałbyś? Ale przynajmniej nie wciskaj mi takich dennych bajek, bo już z nich dawno wyrosłam.
— Rozumiem. Nie naciskam, w takim razie. Być może kiedyś będę mógł Ci wyjaśnić o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.
— Gorąco na to liczę. — nie czekając już na nic, pożegnałam się sztucznym uśmiechem i z całą siłą pchnęłam drzwi do baru.
Kiedy się obejrzałam, Erica już nie było.
[…]
W środku panowała dość specyficzna atmosfera. Na samym końcu sali znajdował się bar, o sporych gabarytach. Szklana ściana za nim wypełniona była alkoholem po brzegi. Zarówno tym droższym, dostojniejszym, dla nieco bardziej wymagającej klienteli, jak i tym najzwyklejszym dla zwykłych opojów, którym było wszystko jedno co wlewają do żołądka. Byleby z procentem.
Rządek wysokich krzeseł przy barze był moim ulubionym miejscem. Rzadko kiedy korzystałam ze stolików, czy kanap porozmieszanych na środku i w kątach sali. Siedząc przy barze oszczędzałam sobie widoków żenujących akcji, jakie nieraz wyprawiały się na sali. Dodatkowo znajdowało się tu parę stołów bilardowych i innych automatów z grami, gdzie nałogowcy mogli dać upust swoim wiecznie niezaspokojonym potrzebom.
Całego kolorytu nadawała przede wszystkim wyszukana muzyka, grana na żywo przez miejscowe kapele i oczywiście wyrafinowane dekoracje. Przede wszystkim XVIII-wieczne obrazy odgrywały tu dużą rolę w budowaniu odpowiedniego fasonu. Czuło się tu klimat Nowego Orleanu.
W drodze do baru, rozpięłam skórzaną kurtkę, po czym beznamiętnie rzuciłam ją na blat, pozostając jedynie w czarnej, gorsetowej bluzce na ramiączkach.
— Halo?! — krzyknęłam z wysiłkiem. — Jest tu kto? Pilnie potrzebuję drinka! TERAZ!!!
Usiadłam za barem, stukając niecierpliwie w blat bordowymi paznokciami . Echo rozniosło się po całej sali, aczkolwiek bez żadnego, nawet najmniejszego odzewu. Wypuściłam powietrze z ust, niemal czując jak żyłka na moim czole niebezpiecznie pulsuje.
Po chwili zza lady wyłoniła się łysa głowa, należąca do, jak się później okazało, uczącego się barmana. Na oko, był grubo po trzydziestce. Plakietka przypięta na jego lewej piersi sugerowała, iż ma na imię Steve. Aż mi się zrobiło go żal. Nie dość, że nie grzeszył urodą, to jeszcze dali mu na imię Steve. Co za pechowe zrządzenie losu.
— W czym mogę służyć? — spytał pogodnie, wycierając mokre ręce w dżinsowe spodnie.
— Czerwone wino. Albo nie! Bourbon. — poprawiłam się szybko.
— A czy mógłbym zobaczyć jakiś dowodzik?
Podniosłam leniwie oczy znad blatu, patrząc na Steve’a jakby spadł z księżyca. Niefortunnie nie miałam przy sobie żadnych dokumentów.
— Nie potrzebuję dowodu. Mam to. — wzrokiem wskazałam na biust, uśmiechając się przy tym uwodzicielsko.
Steve początkowo się speszył, nie wiedział jak właściwie powinien postąpić. Czy zachować się jak na odpowiedzialnego pracownika przystało i wylegitymować mnie niezależnie od płci, czy też przymknąć oko na całą sytuację. Ostatecznie mój plan się powiódł i Steve się złamał. Ostatecznie był przecież mężczyzną.
— Już się robi. — powiedział z uśmiechem.
— Dzięki. — oparłam dłoń o policzek, opieszale przewracając oczami.
Minęła godzina, albo i nawet dwie. Zupełnie straciłam rachubę czasu. Siedziałam sobie w spokoju i ciszy, delektując się kolejną porcją wykwintnej Whiskey. W radio leciała akurat jakaś wyjątkowo klimatyczna piosenka z lat 20-stych i co najważniejsze – nie musiałam znosić niczyjego towarzystwa. Mniej, bądź też bardziej chcianego. Ponadto dostawałam drinki za darmo za każdym razem, kiedy tylko pstryknęłam palcami. Żyć nie umierać.
Steve co jakiś czas podchodził z zapytaniem, czy aby nie potrzeba mi czegoś jeszcze. Wprawdzie go o to nie prosiłam, ale widocznie facet liczył na coś więcej i uważał, że przesadna uprzejmość mu to zapewni. Niestety, lub też stety miałam swoją godność.
Sielankowy nastrój nie ustępował, kiedy nagle, zupełnie nieoczekiwanie ktoś wszedł do lokalu, robiąc przy tym scenę na miarę oscarowego filmu akcji. Wygląda na to, że moje dobre samopoczucie podzieli wkrótce los Titanica. Drzwi otworzyły się energicznie, omal nie uderzając o ścianę. Stawiane kroki były ciężkie, aczkolwiek spokojne, a ich właściciel był bez wątpienia kimś bardzo pewnym siebie. Szybko zorientowałam się, że mam przyjemność z osobnikiem płci męskiej. Sfrustrowanym klient, potrzebujący wsparcia 40-procentowej przyjaciółki? Czy może zdesperowany kryminalista, który pomylił bank z pubem. Tak czy inaczej, zapowiadało się na przednią zabawę.
Beztrosko, jakby nic się nie działo, upiłam kolejny łyk trunku, zupełnie ignorując fakt, że miejsce obok mnie zostało właśnie zajęte. Nawet nie wiem kiedy, moja kurtka, która jeszcze przed sekundą leżała na krześle obok mnie, spoczywała teraz tuż przed moją twarzą, na blacie.
Nieznajomy nie zaszczycił mnie nawet jednym, marnym spojrzeniem. Nie byłam mu dłużna. Dumna, nie zwróciłam nawet uwagi na jego obecność.
— Raz Bourbon. — kiwnął palcem, zwracając się w moją stronę.
Zmrużyłam delikatnie powieki, zastanawiając się czy mówi poważnie, czy może sobie ze mnie kpi. Powoli odwróciłam głowę, aby móc spojrzeć na jego bezczelną twarz. Zachowałam przy tym stoicki spokój, nie okazując zbulwersowania, które tak naprawdę wręcz paliło mnie od wewnątrz. Miałam ochotę po prostu rozkwasić mu twarz gołymi rękami. Tak ogromną miałam w tej chwili rządzę mordu.
Jasna karnacja podkreślała jego blade, zimne oczy w dość pociągający sposób. Miał ciemne lekko zmierzwione włosy, które dodawały mu pewnego rodzaju klasy, nawet powiedziałabym nonszalancji. Był szczupły, ale i zarazem dobrze zbudowany, co dobrze podkreślał biały T-shirt w połączeniu z czarną, skórzaną kurtką. Biła od niego jakaś dziwna tajemniczość. Mroczność wręcz. Sprawiał wrażenie osoby bardzo niebezpiecznej, zdecydowanej. Niemniej jednak, był bardzo przystojny i co więcej był tego bardzo dobrze świadom.
— Czy ja wyglądam jak kelnerka? — spytałam, odwracając się w bok, po czym założyłam kokieteryjnie nogę na nogę.
— Ależ…
— Sam sobie weź. — rzuciłam, wskazując dłonią na bogaty wachlarz alkoholu, jaki prezentował się na szklanych półeczkach, tuż za barem. — Samoobsługa.
Zaśmiał się ociężale, śmiało przenosząc spojrzenie na moje nogi. Manifestacyjnie wodził po nich wzrokiem, na co tylko się uśmiechnęłam. Nic nie mówił, po prostu się we mnie wpatrywał tym obcym, bestialskim spojrzeniem, co było trochę przerażające, ale i na pewien sposób schlebiające, nie powiem.
— Coś jeszcze? — spytałam pozornie miłym tonem, niezauważalnie unosząc kącik ust w górę.
Nagle pojawił się Steve, niechcący rozładowując  napięcie, które w bardzo krótkim czasie wytworzyło się między mną a nieznajomym.  
— A co powiesz na to, żebym to ja Cię obsłużył, hm? — prowokująco położył dłoń na moim kolanie. — Obiecuję, że nie pożałujesz.
Przymilnie szeptał mi do ucha, aż czułam jego ciepły oddech na szyi.
— Wiesz… to zależy co masz na myśli. — zaśmiałam się, przygryzając dolną wargę.
Na szczęście w miarę szybko zorientowałam się, że ręka chłopaka znalazła się zdecydowanie za wysoko i zdążyłam go zatrzymać. Spojrzał na mnie niepewnie.
— Zobaczmy. — wstał z krzesła, z opanowaniem podchodząc do Steva, który wydawał się teraz nieobecny duchem.
Nieznajomy chwycił zdecydowanie za ramiona barmana, prawdopodobnie z całą siłą jaką posiadał i w ciągu ułamka sekunda zobaczyłam jak wtapia kły w szyję kelnera. Drgnęłam, mimowolnie otwierając usta w wyniku zaskoczenia. Spodziewałabym się wszystkiego, ale żeby to? Jak mogłam tego nie wyczuć?
Skończywszy swą ucztę, chłopak rzucił, już bezproduktywne ciało Steve’a na podłogę, jakby był tylko marnym ogryzkiem po zjedzonym jabłku. Był nieprawdopodobnie bezwzględny i okrutny. Wyssał z mężczyzny prawie całą ilość krwi. Ponadto, widziałam jak niezbitą rozkosz daje mu każda sekunda, delektowania się krwią Steve’a.  Na sam koniec, wytarł usta, a ja nie mogłam wyjść z podziwu, że nawet wówczas wyglądał bardzo dostojnie.
— Jestem Josh Wolfe. — powiedział. — A to… — wskazał na ciało, leżące tuż pod moimi stopami. —Reszta należy do Ciebie. — wykrzywiłam usta w uśmiechu, próbując zachować pozory spokojnej i mimo wszystko opanowanej. — Miałem Cię obsłużyć, a więc voilà. "Samoobsługa."
Nie powiedział już nic, zero. Na pożegnanie posłał mi raz jeszcze jeden ze swoich czarujących uśmiechów i tyle go widziałam.
— A kto to wszystko posprząta? — spytałam samą siebie, patrząc z niesmakiem na pozostawione w opłakanym stanie ciało Steve’a.
Chcąc nie chcąc, musiałam pozbyć tego całego bałaganu. Postanowiłam zawlec ciało na zaplecze, przynajmniej tymczasowo, dopóki nie wymyślę jak to sprytnie rozegrać. Za chwilę zleci się tutaj banda dzieciaków ze szkoły, a widok nieżywego barmana na środku sali i mnie, popijającej sobie Whiskey mógłby mi przysporzyć niemałych problemów. Musiałam odszukać tego wampira, hybrydę, czy czym on tam był, za wszelką cenę i dowiedzieć się co do diabła robi w naszym mieście. No i najważniejsze, wystawić mu rachunek za posprzątanie tego syfu i za moją pralnię.
Parę godzin później, Bourbon Corner był już wypełniony licealistami z naszej szkoły. Pojawiło się też także kilkoro studentów, którzy najwyraźniej nie mieli co zrobić ze swoim wolnym czasem i postanowili upić się do nieprzytomności. Dzień jak co dzień. Tak jak przewidziałam, niestety, tłumów nie było końca. Pojawiło się większość idiotów, to znaczy sportowców i ich równie bystre dziewczyny – cheerleadreki. Zbierali się właśnie wokół stołów bilardowych, żeby tradycyjnie rozegrać turniej na większego kretyna. Co poniektórzy popijali już bezalkoholowe drinki, do których dolewali później przeróżnych specyfików, przyniesionych we własnych piersiówkach.
Ja postanowiłam spasować na dziś z imprezowaniem. Zwłaszcza, iż miałam teraz znacznie poważniejsze problemy na głowie. Musiałam doczekać do końca i po wszystkim usunąć ciało z zaplecza, zanim ktoś inny je znajdzie i zrobi się nieprzyjemnie.
Siedziałam dokładnie w tym samym miejscu, na tym samym krześle, beztrosko sącząc kolejnego drinka. Martini, mówiąc nieco dokładniej. Znudzona i naburmuszona. Przy barze siedziałam już tylko ja i Avalon Ozera. Zajmowała krzesło na samym końcu, wyraźnie tak samo zafascynowana owym wydarzeniem jak i ja. Rozmawiała z jakąś dziewczyną. Z tego co pamiętam miała na imię Ellie, czy jakoś tak.
Crystal natomiast, tak jak większość szkolnych mądrali, postanowiła olać tą pseudo imprezę i została w domu. Zapewne spędzała ten wieczór w towarzystwie Erica. To kolejny problem, z którym muszę się zmierzyć, jak tylko rozwiążę kwestię Josha.
Niektórzy, natomiast, bawili się wręcz wybornie. Parę osób próbowało nawet tańczyć, z naciskiem na "próbowało", ale byli już w takim stanie upojenia, że było im generalnie wszystko jedno. Lokal tętnił życiem jak nigdy i to się liczyło. Doprawdy, to niewiarygodne jak niewiele potrzeba ludziom do szczęścia i samozadowolenia. Piwo za dolara i podrzędna muzyka z obecnych, w dodatku niezbyt ambitnych list przebojów.
Nuda, nuda, nuda. Typowa, absolutnie marginalna impreza zidiociałych nastolatków. Prędko dopiłam drinka w takim pośpiechu, że omal się przy tym nie udławiłam, po czym rzuciłam dwudziestodolarowy banknot na bar. Zapomniałam nawet o nieboszczyku z zaplecza. Chwyciłam kurtkę, szykując się do szybkiego wyjścia, kiedy ktoś postanowił mi przeszkodzić i zrujnował mój świetny plan dyskretnego ulotnienia się.
Dosłownie w ciągu sekundy, na sali rozległ się niemiłosierny krzyk połączony z histerycznym mamrotaniem. Odwróciłam się za siebie, szybko lokalizując źródło przeraźliwych wrzasków. Jakaś dziewczyna z pierwszej klasy zrobiła niemałe zamieszanie, które później przerodziło się w istny chaos. Wszyscy krzyczeli, pchali się na siebie, a niektórzy próbowali nawet uciec z baru, taranując przy tym mniejszych od siebie.
— Ona nie żyje! Nie żyje! — tylko tyle udało mi się usłyszeć nim dziewczyna zemdlała i bezpowrotnie zniknęła w tłumie  ludzi.


Avalon


— A więc twierdzisz, że Christian cię nienawidzi? — podsumowała moją historię Ellie.
Siedziałyśmy właśnie przy barze w Bourbon Corner, popijając leniwie drinki, a ja już od dłuższego czasu opowiadałam dziewczynie o dziwnym zajściu w szkole, między mną, a panem — góra lodowa. 
— Od godziny staram Ci się to wpoić do głowy, więc jak Ci się wydaje? — zapytałam sarkastycznie. Szczerze mówiąc byłam już nieco zirytowana tym całym przeklętym dniem.
Ellie popatrzyła gdzieś w przestrzeń za mną, analizując jeszcze raz całą historię w głowie, oceniając prawdopodobieństwo owego faktu, wszystkie za i przeciw. Zawsze tak robiła. Bardzo starannie i z rozwagą studiowała każdą sytuację. Była osobą inteligentną, choć dla większości sprawiała wrażenie słodkiej idiotki. Być może dlatego, że była niepoprawną romantyczką i naiwnie marzyła o wielkiej miłości, najlepiej z chłopakiem ze stowarzyszenia Gamma. Ludzie często przeliczali się co do niej, oczywiście na jej korzyść. Czasem sama byłam pod wrażeniem jej szeroko rozwiniętego intelektu. Z braku ciekawszego zajęcia przyjrzałam się jej bliżej, pierwszy raz tego dnia. Głowę okalały jej, specjalnie, zakręcone lokówką, rude włosy. Nie, właściwie to nie był rudy. Ellie upierała się przy profesjonalnej nazwie — truskawkowy blond. Duże, oliwkowe oczy, pełne usta pomalowane jej ulubioną szminką w odcieniu dojrzałych malin. Ze swoimi ledwie stu sześćdziesięcioma centymetrami wzrostu i kobiecymi kształtami stanowiła jedną z ładniejszych dziewczyn w szkole. Oceniając jej strój stwierdziłam, że wybrała bardziej galową wersję ode mnie. Zwykła, biała koszula bez rękawów, z guzikami i kołnierzykiem pod szyję, a do tego czarna, ołówkowa spódnica i balerinki w tym samym kolorze. Szykownie i elegancko. Cała Ellie. W końcu z rozmyślań obudził mnie, mój dotychczasowy obiekt zainteresowania. Dziewczyna potrząsnęła głową na boki. Werdykt wydano.
— Przesadzasz Avalon — oznajmiła w końcu. — On nie może cię nienawidzić. Ledwo się znacie.
Ah, ona i ta jej łatwowierność. Jakby nie patrzeć świetny argument, jednak nie powstrzymał on chłopaka przed negatywną oceną mojej osoby.
— Lepiej powiedź to jemu — wypiłam duszkiem drinka o nazwie Bloody Mary.
Ellie zamilkła, widocznie nie chcąc dalej poruszać tego tematu. Kłótnia ze mną była zupełnie bezsensowna. Całkowicie już znudzona, rozejrzałam się dookoła szukając dla siebie jakiejś rozrywki. Zawsze wieczorami zbierał się tu natłok licealistów, a także facetów w nieco starszym wieku, liczących na łut szczęścia ze strony dziewcząt. Gdybym musiała liczyć ile razy spotkała mnie taka sytuacja, dnia by mi nie wystarczyło. W pewnej chwili podchwyciłam natarczywe spojrzenie jednego ze szkolnych osiłków. Mój wzrok, choć całkiem przypadkowo, skierowany na niego, najwidoczniej dał mu nadzieję, że jestem w jakimś stopniu zainteresowania. Litości. Jeszcze tego mi brakowało, jakieś bezcelowe zaloty. W jednej sekundzie widziałam jak stara się efektownie wstać, a już w drugiej podchodzi do mnie swoim, jak zapewne myślał, seksownym krokiem. Kompletnie nie zrobił na mnie wrażenia.

— Avalon tak? — zaczął dość żałośnie. — Jestem Jeff, ale to pewnie wiesz.
Szczerze powiedziawszy, dzięki Ellie, byłam zaznajomiona z każdą, nawet najbardziej szarą myszką w tej szkole, więc tak, wiedziałam kim jest pan nadęty. Ale zamiast mu odpowiedzieć, wolałam napić się ze swojego kieliszka. Niestety to go nie odstraszyło.
— Zauważyłem, że mi się przyglądałaś i pomyślałem, że może miałabyś ochotę wybrać się w bardziej odosobnione miejsce i lepiej się poznać? — przybrał swój pseudo uwodzicielski uśmiech.
Obrzuciłam go znudzonym spojrzeniem. Krótkie ni to brązowe, ni to blond włosy, nieciekawe, piwne oczy i postura typowego sportowca. Do tego markowe jeansy i bluza szkolnej drużyny rugby. Był całkiem przystojny i bogaty, ale także głupszy od piłki, którą przyszło mu grać na boisku. Zeszłam ze stołka i stanęłam bardzo blisko niego, mając przy tym swój flirciarski uśmiech. Chłopak wyglądał na pewnego swojego zwycięstwa. Nachyliłam się nad jego uchem, by wyraźnie mnie usłyszał.

— Za mało pijana jestem by na to pójść.
Odsunęłam się od niego, a jego twarz wyrażała szok, że ktoś miał czelność odrzucić jego amory. Spojrzałam na Ellie, która była wyraźnie ubawiona jego głupkowatą miną.
— Jeszcze żadna dziewczyna mnie nie odrzuciła. Mogę mieć każdą! — oburzył się natychmiast.
— To mówisz, że możesz mieć każdą...? A nie masz żadnej? — zakpiłam.
Jeff natychmiastowo stracił cały rezon i chyba stwierdził, że korzystniej dla niego nie odpowiadać.
— Idę na fajka, zaraz wracam — rzuciłam krótko.

Ale przedtem na wypadek gdyby kolega sportowiec, chciał iść za mną i dalej próbować swoich tanich sztuczek, użyłam hipnozy by po prostu wrócił do domu. Impreza się dla niego skończyła.
Gdy dotarłam już prawie do wyjścia, drogę zagrodził mi nie kto inny, jak sama Nicolette Wilde. Moja odwieczna nemezis. Mimo, że rok młodsza, miała czelność prowadzić ze mną zimną wojnę. W jej mniemaniu jak najbardziej słuszną, bo przecież odrzuciłam możliwość posiadania jej, jako swojej przyjaciółki. Już we wcześniejszej szkole starała się ze mną zbratać. Jednak ja, ostudziłam trochę jej zapał, argumentując, że sama potrafię znaleźć sobie przyjaciół. Miałam w zwyczaju olewać wszystkich, oprócz Ellie, która była moją wieczną towarzyszką, jednakże Nicole odebrała to bardzo osobiście i od tego czasu nasze stosunki są napięte, delikatnie mówiąc.
— Avalon, miło cię widzieć — powitała mnie sztucznym uśmiechem, odgarniając swoje długie, kruczoczarne włosy. 
— O Nicole, nie będę kłamać... śpieszy mi się, więc bądź tak dobra i usuń się z drogi — zręcznie ominęłam jej urokliwą osobę, idąc dalej ku wyjściu.
— Tak szybko nas opuszczasz? — odezwał się nowy głos, ostatni jaki chciałam usłyszeć.
Zanim zdecydowałam się odwrócić przodem do swoich uroczych rozmówców, upewniłam się, że mam całkowicie obojętny wyraz twarzy. Wyglądali prawie jak rodzeństwo. Dumni i bladzi. Ciemne włosy, bijący chłód i elegancja. Różniło ich jedno. Oczy. Jej — niebieskie, jego — szare.
— No proszę proszę, czyżby mała Wilde wzięła cię pod swoje skrzydła? — wprost z nich zakpiłam.
Nicolette wyraźnie się napuszyła, a mina bruneta pozostała bez wyrazu.
— Może po prostu, niektórzy w przeciwieństwie do ciebie wiedzą jak powitać nowych uczniów — spojrzała na mnie z góry. — Zresztą oboje należymy do Kappy, więc stwierdziłam, że opowiem trochę Christianowi jak to wszystko u nas funkcjonuje — całkiem niewinnie, położyła mu rękę na ramieniu.
Przez moje ciało przepłynął ciepły prąd, który przyprawił mnie o mdłości. A więc jednak Nicole miała jakieś pozytywne uczucia, które w tej chwili od niej odebrałam. Jej zainteresowanie Valmont'em było wprost urocze. To sobie upatrzyła chłopaka. Jakby nie patrzeć mieli pewną wielką, wspólną cechę — oboje mnie nienawidzili. No i... Valmont należał do Kappy?! Jakim cudem tego nie wiedziałam od Ellie? Kappa, a to dobre. I logiczne, to stowarzyszenie hybryd o żywiole wody, a to jego lodowe spojrzenie... Niech ja dorwę Ellie! Ale najpierw zapalę. Nie miałam pewności ile trwał mój wewnętrzny monolog, ale Nicolette wyraźnie zabijała mnie wzorkiem, a powodem mogło być to, że chłopak nie spuszczał ze mnie wzroku, jakbym była najciekawszym obiektem w pomieszczeniu. Poczułam się niezręcznie.
— A teraz jeśli wybaczycie, udam się w o wiele ciekawsze dla mnie miejsce — powiedziałam w akcie pożegnania, jednak zanim ostatecznie się oddaliłam ktoś brutalnie, przytrzymał mój nadgarstek. Odwróciłam zdziwione spojrzenie wprost w bladoniebieskie tęczówki chłopaka.
— Na twoim miejscu Ozera, uważałbym. Różne rzeczy dzieją się nocą na zewnątrz — odparł z tajemniczym uśmieszkiem.
Jeżeli był ktoś to mógł mnie jeszcze zaszokować to był to tylko ten człowiek. A właściwie hybryda.
— Jestem dużą dziewczynką, Valmont. Zostaw te zmartwienia na swoją przewodniczkę — przerzuciłam wzrok na brunetkę, która całkowicie wychodziła już z siebie.
Wyrwałam rękę chłopakowi i z wściekłością otworzyłam drzwi. Wreszcie wydostałam się ze środka. Przeszłam kawałek i oparłam się o ścianę pobliskiego budynku by zebrać myśli. Bez zastanowienia wyjęłam papierosa i go odpaliłam, analizując jednocześnie wcześniejsze wydarzenie. Punktem zwrotnym z pewnością była, całkiem wątpliwa, troska Valmont'a o moją osobę. Jego postawa nie była dla niego typowo kpiącą, raczej mniej obojętną. Odtwarzałam tę scenę kilka razy w głowie. I znowu coś we mnie trafiło. Niech to szlag. Te oczy. Znowu lodowy błękit. Czy to może wina oświetlenia? Idiotyzm. Zgięłam jedną nogę i dodatkowo oparłam się nią o ścianę. Nie dość, że w tym roku muszę gryźć się z Nicole to jeszcze Valmont. Ludzie dajcie mi święty spokój!
Wcześniej zbyt zajęta swoimi przemyśleniami, nie zauważyłam, że ktoś stał po drugiej stronie ulicy, jawnie mi się przyglądając. Było zbyt ciemno by zauważyć kim jest ów osobnik. Gdy dostrzegł, że w końcu go zauważyłam zaczął z wolna iść w moją stronę, aż w końcu zatrzymał się przy latarni i nieznacznie się o nią oparł. Nie czułam jednak zagrożenia z jego strony.

— Jeżeli masz zamiar mnie uświadamiać, że palenie szkodzi zdrowiu i nie przystoi kobiecie, to możesz sobie darować, już to dzisiaj przerabiałam — zaczęłam ostrym tonem. 
Co jest z tymi facetami, że dziewczyna nie może nawet w spokoju zapalić?
— Wybacz jeśli odniosłaś takie wrażenie, bynajmniej nie było to moim zamiarem. Zresztą, wyszedłby na hipokrytę prawiąc Ci kazania — uśmiechnął się zagadkowo i jak gdyby nigdy nic wyjął z kieszeni swojego płaszcza paczkę papierosów i zapalniczkę. Zaśmiałam się w duchu, w końcu ktoś przy zdrowych zmysłach. W słabym świetle latarni nie byłam w stanie dostrzec całej jego twarzy. Dało się zauważyć, że jest bardzo wysoki i chudy, ale nie należał raczej do typu sportowca, jak nasz drogi kolega Jeff. Zaciągał się z opanowanym do doskonałości wdziękiem, powoli wypuszczając kółeczka z dymu. Przyglądałam mu się z lekko zaciekawionym spojrzeniem.
— Przeprosiny przyjęte — niezauważalnie podniosłam kąciki ust. — Ale nie uważasz, że było by fair gdybyś mi się pokazał? Czułabym się bardziej komfortowo, wiedząc, że nie jesteś jednym z tych obleśnych, barowych pedofilii.
Jego śmiech był jednym z najszczerszych jakie słyszałam. Bez zastanowienia wyszedł spod cienia latarni i spokojnym krokiem podszedł wystarczająco blisko mnie bym go widziała, jednocześnie zachowując pewien dystans. Już wyraźnie widząc jego twarz musiałam przyznać, był przystojny. Brązowe kosmyki jego włosów odstawały w każdą stronę, tworząc artystyczny nieład. Ze szmaragdowych oczu, emanowały małe iskierki. Lekki zarost, który w porównaniu do mojego ojca, był efektem zamierzonym. I uśmiech na pół twarzy. Przyodziany w długi, brązowy płaszcz do samej ziemi, bladozieloną koszulę podkreślająca jego oczy, czarne spodnie od garnituru i oksfordy w tym samym kolorze. W jego towarzystwie czułam się jak ktoś z niższych sfer. Ale biło też od niego taką pozytywną energią, z pewnością nie był snobem.
— Lepiej? — zapytał retorycznie. — Pozwól, że się przedstawię. Sebastian Hargrove.
Byłam prawie pewna, że już wcześniej słyszałam gdzieś to nazwisko, ale nie miałam pewności gdzie. Chłopak wyciągnął rękę w moim kierunku, a ja bez wahania ją ujęłam. Żeby dodatkowo mnie zaszokować, zamiast zwykłego "przywitania", przybliżył moją dłoń do swoich ust i delikatnie pocałował. Musiałam przyznać, że jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim zachowaniem. Było ono trochę jak z innej epoki. Sebastian chyba zdawał sobie z tego sprawę, ale nie wyglądał na przejętego. Sekundę dłużej niż powinien, przytrzymał moją rękę, a potem jak gdyby nigdy nic ją puścił i głęboko się zaciągnął patrząc gdzieś w przestrzeń. Wszystko w tej chwili wydawało mi się takie absurdalne. Nie chciałam przeciągać tego spotkania dłużej, bo mogło by wyjść z tego coś czego nie chciałam. Zgasiłam papierosa o ścianę budynku i bez pożegnania zaczęłam się oddalać.
— Hej! — usłyszałam za sobą jego głos. — Może chociaż zdradzisz mi swoje imię?
Ostatni raz odwróciłam się do niego przodem.
— Avalon.
— Avalon — powtórzył za mną. — Miło było cię poznać, Avalon — uśmiechnął się do mnie, a ja szczerze to odwzajemniłam.
Już bez zatrzymania, weszłam z powrotem do budynku. Skierowałam się od razu do baru, przy którym siedziała już tylko Ellie, a kawałek dalej Faith Darkraven.
— Dlaczego nie mówiłaś mi, że Valmont jest w Kappie? — natychmiast zaatakowałam przyjaciółkę.
Dziewczyna w pierwszej chwili nie zrozumiała o co mi chodzi, jednak szybko się opamiętała.
— Myślałam, że wiesz — niewinne spuściła spojrzenie i pociągnęła drinka z rurki.
Jej skruszony wyraz twarzy jednak na mnie nie zadziałał, chyba byłam jedyną odporną na to osobą.
— Gdybym wiedziała... — zaczęłam, jednak nie dane było mi skończyć.
Przerwał mi przerażający krzyk jakiejś osoby, a w barze natychmiastowo zrobiło się zamieszanie. Każdy chciał się przekrzyczeć każdego. W jednej chwili usłyszałam coś o znalezionym ciele, a w drugiej nazwisko rzekomej ofiary. Momentalnie zadrżałam.




Od Autorek

Witamy serdecznie wszystkich czytelników, którzy zechcieli odwiedzić naszego bloga! A więc, po długich oczekiwaniach, oto i jest - pierwszy rozdział naszego opowiadania. Jak pewnie wszyscy zauważyli, będziemy mieli okazję śledzić tę historię oczami naszych dwóch głównych bohaterek - Avalon, której losy opisuje Melissa i Faith, zaś z perspektywy której piszę Maddie. Mamy wielką nadzieję, iż udało się nam zachęcić wszystkich do dalszego śledzenia ich dalszych losów, gdyż już teraz możemy Wam obiecać, iż akcja wkrótce nabierze tempa i pewne sprawy bardzo się pokomplikują. Naturalnie, prosimy się nie krępować wyrażania swoich myśli co do rozdziału w komentarzach. Każda opinia jest zawsze mile widziana. Dziękujemy bardzo i serdecznie wszystkich pozdrawiamy! ;)